sobota, 23 lutego 2013

Rozdział dwudziesty - Wzięłam jego głowę na kolana.


Siedziałam spokojnie w fotelu, pogrążona w myślach o blondynie, który jeszcze niedawno skradł mi całusa z ust, gdy nagle usłyszałam przenikliwy, mrożący krew w żyłach pisk kobiety siedzącej przy toalecie. Wychyliłam się i zobaczyłam mężczyznę, który stał na środku pokładu samolotu i wymachiwał bronią. Był to bardzo przystojny, brunet o piwnych oczach i zadziornym uśmiechu, tygodniowy zarost był na jego pięknej, chłopięcej twarzy która odmładzała go, o jakieś trzy lata. Spojrzałam na niego a on w tym samym czasie spojrzał na mnie, czułam się jakby kopnął mnie prąd, przejechał samochód towarowy czy trafił Cruciatus, byłam wstrząśnięta, pełna bólu, jego wzrok przeszywał mnie na wylot. Mężczyzna zabrał pełen jadu wzrok ze mnie i przeniósł go na stewardesę, tą samą która podawała mi picie, teraz nie była już taka pewna siebie, strach emanował od niej z bardzo dużą siłą, że ja siedząc na samym końcu samolotu czułam jej strach, choć stała przy kabinie pilotów. Mężczyzna krzyczał coś, nic nie zrozumiałam z tego gdyż krzyczał niewyraźnie, tak że go ledwo co rozumieliśmy. Podszedł do kobiety o ostrych rysach twarzy, platynowoblond włosach, jasnych zielonych oczach i drobnych ustach, w kolorze dojrzałej wiśni. Włosy spięte miała w ciasny kok z którego powylatywało, kilka pasem. Ubrana była w czerwoną, przewiewną koszulę z ozdobnym kołnierzykiem, czarną spódnicę na wysokość wcięcia tali, marynarkę i do tego czarne szpilki. Wyglądała poważnie ale też kobieco, od razu było widać że jest ‘kimś’. Mężczyzna stał przed tą kobietą i wymachiwał jej bronią przed twarzą, szaleńczo gestykulując oraz coś krzycząc o koncie bankowym. „A gdyby tak użyć magii?” zapytałam samą siebie, lecz zaraz skarciłam się za ten głupi pomysł „Zbyt dużo mugoli…” Usłyszałam jak jeden z pasażerów, prosi aby się ten mężczyzna uspokoił, tak naprawdę to słyszałam to wszystko tak jakby z oddali, nie wiedziałam czy to nie sen.
-Siadaj! – ryknął rozwścieczony mężczyzna z bronią w ręku.
-Ale proszę pana…. – zaczął powoli drugi mężczyzna, mówił spokojnie i kojąco.
-Siadaj powiedziałem! Albo odstrzelę komuś łeb! – wydarł się tamten rozwścieczony, drugi mężczyzna podniósł ręce do góry w geście poddania i oddalił się powoli na swoje miejsce, cały czas będąc przodem do napastnika. Mężczyzna z bronią złapał tą bladą kobietę o platynowoblond włosach za marynarkę i pociągnął do góry, kobieta nie stawiała oporu, była drobna i krucha przy tym wysokim i umięśnionym mężczyźnie, patrzyła na niego z pogardą. Przypominała mi zmarłą matkę Malfoya, zawsze dumna i wyniosła, nigdy nie okazująca słabości. Ta kobieta była taka sama, może nie z charakteru, ale z postawy, właśnie taka była. 
-Jest pani Melanie, Melanie Black? Dyrektor okręgowego banku, prawda? – zapytał napastnik drżącym głosem, Melanie mu nie odpowiedziała, patrzyła na niego zaciekle. Minuty leciały a ona nadal się patrzyła, napięcie pomiędzy Melanie a napastnikiem było wyczuwalne, a wręcz przytłaczające, po długich minutach, w końcu kobiecina kiwnęła powoli głową.
-Tak. Jestem Melanie Black, dyrektor okręgowego banku w Londynie. Czego pan ode mnie oczekuje?-zapytała z taką dawką jadu że napastnik zmrużył niebezpiecznie oczy. 
-Masz przelać pieniądze na konto bankowe, masz na to godzinę aby to załatwić. Jeżeli Ci nie wyjedzie będę strzelał do kogoś z pasażerów, najpierw jedna noga potem druga i tak do samego końca, czyli prosto w czaszkę. Każda dodatkowa godzina będzie Cię kosztowała. Nie znasz tych ludzi, ale chyba nie chcesz aby umarli przez to że Ty się nie spisałaś, Melanie. – na jego słowa ja i Melanie, a przynajmniej tak mi się zdawało zadrżałyśmy. 
-Potrzebny mi numer konta, aby wykonać przelew.
-Nie. Najpierw załatw sumę pieniędzy, a potem dostaniesz numer konta.
-Ale tak się nie da! – wykrzyczała zdenerwowana kobieta, napastnik się jedynie nerwowo zaśmiał.
-Trudno. Ty musisz to zrobić, inaczej – tu zawiesił głos i zaczął bawić się bronią trzymaną w lewej dłoni, machał nią po zgromadzonych, zatrzymując się na każdym przez chwilę. – Inaczej, zginie ona. – serce mi stanęło, poczułam się jakbym miała zaraz zwymiotować swoje wszystkie wnętrzności, poczułam jak krew ze mnie spływa i robię się biała jak ściana, a moje rude włosy pewnie cholernie się kontrastują ze mną. Spojrzałam błagalnie na Melanie a potem na napastnika i jego broń wycelowaną prosto we mnie. 
-Dobrze. – szepnęła cicho blondynka i zasiadła do komputera, napastnik przeczesał swoje włosy.
-Wszyscy siadać na zewnętrznych fotelach! W jednym rzędzie! – zarządził napastnik, wszyscy bez wahania zrobili to co kazał. Przede mną naprzeciwko w fotelu siedział mężczyzna, ten sam który na początku chciał porozumieć się z napastnikiem. Szczupły o niebieskich oczach, czarnych przystrzyżonych krótko włosach,  czarnej brodzie z baczkami i połączonej z wąsami, miał czarne kwadratowe okulary na nosie. Ubrany był zwyczajnie, jak na osobę która leci takim samolotem. Miał czarne spodnie i zieloną koszulę w cienkie, ciemniejsze o ton, pionowe paski. Kiwnął do mnie pocieszająco głową , patrzył na mnie tymi ciepłymi oczami koloru nieba i się lekko uśmiechnął.
-Jestem Marley, Marley Thomson. – wyszeptał.
-Jestem Ginny, Ginny Weasley.
Oczy Marleya wyszły na wierzch. A usta utworzyły idealne ‘o’
-Ta Ginny Weasley? – na moje nieśmiałe kiwnięcie głową, mężczyzna zapytał wciąż nie wierząc- Ta która jest legendą pośród adwokatów na całym świecie?
-Czy ja wiem, legendą to może nie. Ale na pewno jestem szanowanym adwokatem. – powiedziałam spokojnie, mężczyzna nadal był w szoku. Nie wiem co nim tak wstrząsnęło, jestem zwykłą kobietą, dobra która ukończyła Hogwart, szkołę dla czarodziei ale nadal jestem kobietą.  Szczerze mówiąc ostatnio nie używam magii, mam zbyt dużą styczność z mugolami. Na tego typu ‘zabawy’.
-A pan jako kto pracuje?
-Ja? Ja jestem psychologiem. – odparł rozkojarzonym głosem.
-Aha, i leci pan do Turcji? 
-Tak, właściwie to…
-NIE ROZMAWIAĆ! – wykrzyczał zdenerwowany napastnik, stoją przy nas, spojrzałam się na swoje kolana tak samo mój rozmówca. Już po chwili usłyszeliśmy kroki w przeciwną stronę, w stronę pani Melani Black. 
-lecę dalej, a Turcja jest moim przystankiem przesiadkowym. – wyszeptał szybko, ja również szeptem mu odpowiedziałam.
-A jeżeli mogę wiedzieć to czemu pan leci tam gdzie leci? Jestem troszeczkę ciekawska, jeżeli pan nie chce odpowiadać zrozumiem to.
-Nie, nie oczywiście odpowiem. Lecę tam po to, aby rozpocząć pracę z policją w sprawie ich śledztwa, nie mogę pani niestety powiedzieć jakiego. A pani? Leci pani tylko do Turcji? Czy tak jak ja, to pani przystanek?
-Nie, ja lecę tam – urwałam bo napastnik niedaleko nas się znajdował, zamilkłam a mój rozmówca nie pytał czemu, również siedział cicho, mężczyzna nas minął i się oddalił a ja dokończyłam – prowadzić następną sprawę.
-Oho…tym razem dla kogo?- zapytał podekscytowanym szeptem Marley – jeśli mogę wiedzieć oczywiście.
-Do ambasadora. 
-A co ma jakieś problemy? – zapytał zmartwiony, ja za to pokręciłam przecząco głową.
-Przykro mi, ale tego panu nie mogę powiedzieć. – pokiwał smutno głową na moją odpowiedź. A mi zrobiło się szkoda tego mężczyzny. Ale nie mogę rozmawiać, o swoich klientach, tak jak i każdy adwokat.
-Rozumiem. – uśmiechnął się smutno i wstał. Patrzyłam na niego w szoku, złapałam go za rękę, lecz mi ją wyrwał. 
-SIADAJ!!! – ryknął napastnik, mierząc w psychologa bronią.
-Nie usiądę, nie wiem czy wiesz, ale jestem psychologiem. I czuję że powinienem z tobą porozmawiać.
-Nie potrzebuję psychologa! Siadaj! Albo cię zastrzelę! – pomimo iż napastnik się darł, przez jego głos przelewało się mnóstwo emocji. Żal, strach, rozgoryczenie oraz smutek. Jego głos był drżący, lecz bardzo mi znany. Nie wiem, czemu, ale znałam ten głos, nie wiem też skąd.
-Wiem że go nie potrzebujesz, ale chciał bym z tobą porozmawiać. 
-Nie! Siadaj! – mężczyzna celujący bronią w psychologa, odblokował ją. Ręka mu się trzęsła, mierzył w serce Marleya Thomsona, siedziałam sparaliżowana tak jak reszta osób.
-Posłuchaj mnie, jestem Marley, Marley Thomson. I jak wiesz jestem psychologiem, lecę do Australii aby pomóc w śledztwie, dotyczącym seryjnego mordercy, dzieci. Właśnie masz może dzieci?
-Nie będę z Tobą rozmawiał!
-Nie denerwuj się, po prostu pytam. Nie mam dzieci, ale w przyszłości chciałbym je mieć, a Ty? Masz dzieci? Porozmawiajmy normalnie.
Po chwili zastanowienia, napastnik , niechętnie odpowiedział.
-Mam, córeczkę.
-Jak ma na imię?
-Natalie, ma dwa latka i choruje na raka serca – mówił to ze smutkiem, a w jego oczach ujrzałam łzy, zrobiło mi się żal tego mężczyzny. Wielka gula stanęła w moim gardle. Biedna dziewczynka, ma dwa latka i ma raka serca – Mimo to jest, uśmiechniętą dwulatką. Jest naprawdę silna, jak na tak małą dziewczynkę – mówił z czułością, jego głos nadal drżał. Siedziałam zdumiona i przestraszona, dziewczynka ma dwa latka i się uśmiecha. Przecież ta mugolska choroba potrafi zniszczyć, najsilniejszych. 
-To co tu robisz? Powinieneś być przy córeczce i obserwować jej każdy uśmiech, każdą łzę, każdą zmianę nastroju. 
-Nie będziesz mi mówił, co powinienem!  
-Przepraszam, nie unoś się. Opowiedziałbyś mi może coś o niej?
Napastnik wahał się przez chwilę, zanim odpowiedział. Był roztrzęsiony, płakał i głos mu się łamał.
-Jest uroczą blondyneczką, z kręconymi włoskami, po mamie, ma niebieskie duże oczka i malinowe usteczka, jest oczkiem w mojej głowie – do emocji w jego głosie, dołączyła czułość – jest naprawdę cudowna, niedawno zaczęła mówić i chodzić. Gdy rok temu okazało się że choruje na raka serca… Rozumiesz Marley?! Roczna dziewczynka która ma raka serca! – rozpłakał się na dobre, przełykając gulę stojącą w gardle, kontynuował -  Nie wiem, czemu akurat ją to spotkało, biedne dziecko nic nie zawiniło a zostało tak pokarane przez Boga…. Ja, naprawdę Marley, nie wiem co mam robić. Moja żona, Emilly nie daje rady, pracuje jako sekretarka w zwykłym biurowcu, zarabia akurat na leki a ja jestem bezrobotny – załamał się, opuścił broń celując w nogę Thomsona a sam drugą dłonią zakrył twarz, poczułam jak pieką mnie oczy, ręce mi się trzęsły. Zauważyłam że wszyscy patrzą na napastnika z współczuciem. 
-To dlatego potrzebujesz tych pieniędzy? Dla córeczki? – zapytał psycholog a napastnik mu odpowiedział płaczącym głosem.
-Tak, właśnie dla niej, wszystko co robię dla żony i córki, aby miały dobre życie.
-Myślisz że zapewnisz im dobro, napadając na samolot pełen ważnych ludzi? Nie wiem jak masz na imię i nazwisko, ale wiem że nie zapewnisz im dobra. Jak będziesz im pomagał zza więziennych krat? Musisz być przy Emilly i Natalie, musisz je wspierać. Potrzebują ojca, męża, ochroniarza i opiekuna. Którym musisz być ty. Nie pozwalaj na to aby, nie miały twojego oparcia.
-Nic o mnie nie wiesz… Ani o Emilly i Natalie – powiedział napastnik unosząc broń i mówiąc już inaczej. 
-Masz rację nie wiem, ale jako mężczyzna chcę aby moja dziewczyna, czuła się przy mnie bezpiecznie i wiedziała że jestem jej oparciem. Więc tak myślę że Ty też tak uważasz.
-David, mam na imię David. Teraz już za późno, ja potrzebuję tych pieniędzy! Nie dla siebie ale dla nich. Aby Natalie mogła przejść operację! Ja…ja nie widzę wyjścia z tej sytuacji, tak czy siak pójdę siedzieć. Więc chociaż chcę wiedzieć że Natalie przejdzie tą operację, a Emilly nie będzie się martwić o pieniądze.  Szukałem pracy, ale nie mogę jej znaleźć. Pracowałem na budowie, w Hiszpanii – dostałam przebłysk świadomości, kilka lat temu jak pracowałam w Hiszpanii, poznałam parę. Przystojnego chłopaka o zadziornym uśmiechu i pięknych piwnych oczach z uroczą, szczupłą i wysoką, blondynką o nasyconych, niebieskich oczach. Wyglądali pięknie i szczęśliwie. Pamiętam też, że ostatniego wieczoru, ich pobytu tam, oświadczył się jej a ona się zgodziła. Był to David Devil i Emilly Cash. – wtedy była ze mną Emilly, tam się jej oświadczyłem – nie wytrzymałam wstałam, wychodząc przed psychologa a David uniósł broń w moją stronę.
-SIADAJ! – ryknął.
-David… - powiedziałam spokojnie – to ja. Ginny.
-Ginny? – jego oczy się rozszerzyły, były teraz wielkości galeonów. – Nie, nie, nie – jąkał jak zbłąkany – to nie możliwe. Ty tutaj? – złapał się za głowę i oparł plecami o siedzenia. To pytanie było bardziej do siebie niż do mnie – Co Ty, tu robisz Ginny? Nie powinno Cię tu być!
-David, ja Cię rozumiem. Co tu robię? Siedzę i lecę do Turcji, prowadzić następną rozprawę. Równie dobrze, mogłabym Ci zadać to samo pytanie ‘Co ty robisz?’ Nie tutaj, ale ogólnie. Co cię napadło? David, nie poznaję Cię, gdzie się podział ten wesoły chłopak, kochający Emilly nad życie? Zawsze rozsądny?
-Ginny… To nie tak, ja.. ja, ja nie wiem co powiedzieć. Natalie jest chora, Emilly nie zarabia wystarczająco a mi nie chcą dać roboty, ponieważ byłem zamieszany we włam. Znaczy ja nic nie zrobiłem, ale byłem podejrzany. A to, wystarczy. – powiedział smutno, unikając mojego wzroku – nie chciałem, aby to się tak potoczyło. Ciebie nie powinno tu być. – mówił chaotycznie, bez ładu i składu, cały czas machając bronią na prawo i lewo.
-David – zwróciłam jego uwagę na siebie, w oczach miał łzy, pokonałam odległość pomiędzy mną a nim, w kilku krokach, podeszłam i położyłam mu rękę na ramieniu. Zobaczyłam tego samego chłopaka, gdzieś tam ukrytego w jego oczach, przywalonego gruzem wydarzeń – pomogę Ci, a raczej Tobie, Emilly i Natalie. Naprawdę, uwierz mi.
-Nie, Ginny. Nie pozwolę abyś ty, też cierpiała. Nie mogę.
Powiedział to i odwrócił się do Melanie, która teraz patrzyła na niego z mieszanką uczuć.
-Jak przelew? Gotowy? – zapytał dość  spokojnie, pociągając co chwilę nosem. Gdy Melanie nie odpowiedziała, wydarł się – ZAPYTAŁEM, JAK Z PRZELEWEM?! NIE SŁYSZAŁAŚ?!
-Sły-słyszałam. Przelew jest w trakcie realizacji, jeszcze piętnaście minut i pieniądze będą przygotowane. Gdzie mam je wysłać? – zapytała przestraszona.
-Później się dowiesz, Melanie.
-Ale…
-ŻADNE ALE! 
-Dobrze – wyjąkała cicho, przestraszona. Stwierdziłam że nie pozwolę aby David tak się zachowywał.
-David! Uspokój się, Melanie nic, Ci nie zrobiła. Nie rozumiem, Ciebie ani twojej postawy. Wiem że jesteś zdenerwowany ale nie wyżywaj się na ludziach, tutaj obecnych.  Nic ci nie zrobili. Zobacz ja jestem prawnikiem, pan Thomson jest psychologiem, jest tu jeszcze mnóstwo innych ludzi, którzy mają swoje stanowiska i prace. Nie możesz ich od tak pozabijać czy się na nich wydzierać z powodu, swoich problemów, naprawdę. Chcę Ci pomóc. Tobie i twojej rodzinie.
-Ja też – powiedział psycholog – ja też chcę pomóc, Tobie i twojej rodzinie. Będziecie mogli za darmo korzystać z usług mojej kliniki psychologicznej. Oczywiście jeśli chcesz.
Wskazałam ręką na psychologa i odwróciłam głowę do Davida, w celu powiedzenie ‘Widzisz? Ludzie chcą wam pomóc!’ ale nie udało mi się. Właśnie kiedy miałam otworzyć usta, jakiś mężczyzna wstał. David od razu skierował na niego broń, spojrzałam na mężczyznę. Czarnoskóry, wysoki z lekką nadwagą, szeroki nos charakterystyczny dla czarnoskórych osób, duże brązowe usta i małe, czarne oczy. Był łysy, na głowie miał szary kapelusz, niczym z gangsterskich filmów lub mugolskiego wykonawcę, muzycznego, niejakiego Michaela  Jacksona, szare spodnie z szelkami, biała koszula i na to szara marynarka, dodawały temu mężczyźnie uroku, lat poprzednich. Wyglądał niczym wyjęty, ze starego mugolskiego filmu, takiego w motywie czarnobiałym lub sepii. Stanęłam pomiędzy czarnoskórym mężczyzną a bronią, wycelowaną w niego. 
-Jestem Boby Rey – usłyszałam  gruby, barytonowy głos - jestem lekarzem i chirurgiem, w czołówce najlepszych chirurgów w Anglii. Historia twojej córeczki wzruszyła mnie. Nie raz już przeprowadzałem operację serca, chorego na tak paskudną chorobę, jaką jest rak. Jeżeli nie masz nic przeciwko chciałbym, przeprowadzić operację twojej córki i to jak najszybciej. Bez żadnych kosztów operacji, jedynie musimy znaleźć dawcę serca. Obiecuję Ci że jak tylko dostaniemy serce, do nas do szpitala za operuję twoją córeczkę. Właśnie po nie lecę, do Turcji, nie mamy pacjenta któremu moglibyśmy wszczepić serce, a raczej mamy ale nie w stanie krytycznym, któremu to serce jest potrzebne natychmiast. Zadzwonię do swojej przełożonej i zapytam, jeżeli się zgodzi zapraszam cię do szpitala w Londynie.
-Naprawdę? – zapytał David, ze łzami w oczach oraz ze wzruszeniem. To był ten sam chłopak którego poznałam w Hiszpanii, tylko zagubiony.
-Tak – odpowiedział czarnoskóry mężczyzna, łagodnym głosem. David się wzruszył, tak samo jak reszta pasażerów. Do rozmowy wtrąciła się kolejna osoba, mężczyzna który wyglądał na Hiszpana, opalony, czarne włosy krótko przystrzyżone, o lazurowych oczach i tygodniowym zaroście. Jak na Hiszpana przystało był bardzo przystojny, urody jakiegoś Casanovy. 
-Jestem Dany Sole* i, jestem właścicielem kliniki chirurgicznej w Hiszpanii – miał aksamitny głos i tak jak myślałam był Hiszpanem –chciałem Ci zaproponować, aby twoja córka po operacji przyjechała do nas na kontrolę, na tyle ile będzie potrzebny, pobyt u nas, zapewnię jej, twojej żonie i Tobie pobyt tam. A jeżeli nie będzie jeszcze po operacji możemy ją tam wykonać – mówił z hiszpańskim akcentem, po angielsku. David się rozpłakał, opuścił broń a ja do niego podeszłam i przytuliłam, chciałam zabrać mu pistolet, ale skutecznie na to mi nie pozwalał. 
-Czy was wszystkich pojebało?! – wykrzyknął jakiś nieznajomy głos który nie należał do żadnej z osób, które dotychczas zajmowały głos. Oderwałam się od Davida i odwróciłam się do głosu, zobaczyłam szczupłego mężczyznę o rozwianej, blond czuprynie i wąsach raz koziej bródce, czekoladowych oczach takich jak moje i beżowych ustach. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, ludzi okazali tyle dobra a on to zniszczył, wiedziałam że jego słowa Davida uraziły, każdy mroził mężczyznę spojrzeniem. Jak trzeba być głupim, aby powiedzieć takie coś?! Nie zrozumiem tego nigdy.
-Przecież to jest terrorysta! Jeszcze przed chwilą, groził że cię pani adwokatko zabije, jak Melanie nie zrobi przelewu! A ty teraz, masz się zamiar bawić w pieprzonego terapeutę?! Kobieto! Gdzie masz rozsądek?!
-Zamknij się człowieku! – wykrzyknął Boby, a Dany pokiwał głową w geście poparcia.
-Właśnie zamknij się! Nie powinno cię obchodzić co  robimy dla tego człowieka, my w przeciwieństwie do Ciebie mamy serce! 
-Mam serce, ale on chce nas po zabijać!
-ZAMKNIJ SIĘ! – wykrzyczał wyprowadzony z równowagi David, odepchnął mnie mocno od siebie, tak  że się przewróciłam i upadłam pomiędzy fotelami, strasznie bolała mnie prawa część mojego ciała, przecież na nią upadłam, słyszałam głuche krzyki i kłótnie. Obraz miałam zamglony, poczułam ja czyjeś ciężkie ręce podnoszą mnie z podłogi i kładą na rozłożonym fotelu, badając mnie czy wszystko ze mną w porządku.
-Złamana ręka – powiedział męski, gruby, barytonowy głos, należący do Boby’ego – potłuczone żebra i obita kość biodrowa, będzie trzeba ją zabrać do szpitala. 
Głosy słyszałam z oddali, strasznie bolała mnie głowa. Tak sądzę że uderzyłam się w nią o kant, nóżek od foteli. Powoli wracała mi ostrość obrazu i normalna głośność. Wychwyciłam głos Davida i osoby która rozpętała na nowo jego złość, zerwałam się na równe nogi lekko przy tym sycząc z, bólu. Podeszłam do Davida stojąc kilka kroków dalej, broń wycelowaną miał w faceta o blond czuprynie, poznałam go! To był pisarz! Steward Holmie? Jakoś tak. Zawsze słynął z głupoty i pochopnego myślenie czy działania. Zawsze najpierw robił a potem myślał.  Przez sekundę nawiązałam z nim kontakt wzrokowy, w jego oczach zobaczyłam zaciekłość, byłam pewna że nie zrezygnuje ze swojego durnego gadania, do puki nic się nie stanie. David, choć widziałam tylko jego plecy, był roztrzęsiony. Targały nim sprzeczne emocje, z jednej strony szczęśliwe bo ludzie postanowili pomóc jego córeczce, a z drugiej złe, ponieważ ten bałwan uważa go za przyszłego mordercę. 
-Panie Holmie – zaczęłam spokojnie.
-Skąd pani, panno Weasley zna moje nazwisko?
-Jest pan pisarzem, który słynie ze swojej głupoty i niewyparzonego języka, a także wyśmienitych, psychologicznych książek. Proszę nie robić takiej naburmuszonej miny. Wszyscy wiedzą jaki pan jest. Tym razem proszę się zamknąć i siedzieć w milczeniu. 
-Nie będziesz, mi kobieto rozkazywała! Do cholery! Czy wy wszyscy jesteście ślepi?! On tak czy siak pójdzie siedzieć i w dupie ma swoją rodzinę! – te słowa przelały czarę, spokoju u Davida. Nie wytrzymał, odblokował broń i wycelował w młodego pisarza.
-Nie! – wykrzyczałam, a David oddał trzy strzały. Tworzące pusty dźwięk, pierwsza kula trafiła pisarza w prawy bark, druga otarła się o szyję, trafiając w ściankę dzielącą pokład od kuchni samolotu a trzecia trafiła w klatkę piersiową.  Odsunęłam Davida w stronę foteli i pobiegłam do Holmiego.  Krwawił ale był przytomny, wszyscy byli wstrząśnięci.  Klęknęłam i wzięłam jego głowę na kolana.

C.D.N


*** 
Hej!
Bardzo was przepraszam, ale...hm... nie mam siły na pisanie, tego opowiadania. Muszę się naładować, wiem że ludzi przybywa, komentarzy i obserwatorów, ale chwilowo mam zastój. Nic nie pomaga, tak jak ja zawsze, potrafiłam się na coś patrzeć i mieć świetny pomysł, tak to teraz uciekło. Dotyczy to jedynie tego opowiadania, co mnie niestety smuci. Lecz jak zauważyłam każda opowieść przeżywa kryzys. Ten kryzys dopadł również mnie :c
Możecie mnie znaleźć na Zestawie Kłamstw bloga mojego autorstwa lub na opowiadaniu, które mam zamiar ukazać światu. Jest mi przykro ale wiem że za chwilę wena wróci i znów będę pisać w miarę rozdzialiki. Proszę was  wyrozumiałość i nie skreślanie mojego bloga z tego powodu. Zbierałam się już od trzech dni żeby cokolwiek tu opublikować...
Jak pewnie zauważyliście zmienił się szablon, wykonała go Ginger za co jestem jej dozgonnie wdzięczna! Naprawdę! Szablon jest docelowym szablonem i nie będę go więcej zmieniać. Jak tylko wena, łaskawie wróci do moich rąk, opublikuje ciąg dalszy! Obiecuję! Nie wiem co wam jeszcze powiedzieć... Przepraszam, wpada mi jedynie do głowy. Przepraszam wszystkich czytelników, którzy wkręcili się w tą historię, ale nie mam siły. Bardzo długo zbierałam się w sobie aby tą notkę w końcu dodać, czy w ogóle otworzyć worda.... Wiem, że notka kiepska ale od walentynek mam zastój, zbieram się też w sobie aby w końcu skończyć betować tekst Laury, ale nie mam siły... Dobra koniec, bo zrobię tutaj jakiś pamiętnik wirtualny. Przepraszam was, jeszcze raz i to naprawdę!

8 komentarzy:

  1. Haha, napisze z tego konta.
    podoba mi się, tekst mnie rozkleił i sie popłakałam... Biedny David.
    ;ccc Chce wiecej ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nienawidzę cię za to! :D
    Jak boga kocham. Kogo ja nominuje wariatko?

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj ;D


    Ogólnie rozdział był rozbrajający. Podobał mi się i szkoda, że wena Ci odeszła, bo chciałabym wiedzieć co będzie dalej ^^ Stworzenie takiego typka terrorysty to nie lada wyczyn, ale nie awykonalny! Brawa dla Ciebie ;)
    Wybacz, że dzisiaj tak krótko, ale coś nie mam głowy do długich komentarzy.. ;(

    Pozdrawiam,
    Liley ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. No NIE!!! Jak możesz kończyć w takim momencie i jeszcze pisać, że nie masz dalej weny, no jak?! Zaavaduję cię za to. Grrr...
    Dobra, teraz tak. Przeczytałam całe i tak się wkręciłam, że ja nie mogę! Genialne, genialne. A, no i musisz wiedzieć, że nie lubię Drinny, ale to... to jest niesamowite <3 Czasem tylko przeszkadzają mi te długie zdania, brak przecinków w odpowiednich miejscach i to, że piszesz raz w pierwszej a raz w trzeciej osobie, ale to nieważne, nadrabiasz stylem :) Sorry, że się tego uczepiłam, ale ja zawsze muszę się do czegoś przyczepić ;) Nie masz bety, prawda? Ale twój styl... w porównaniu z pierwszymi rozdziałami... no to jest różnica jak pomiędzy Rowem Mariańskim i Mount Everestem, tak się poprawił :D
    Dobra, kończę, bo miał być krótki komentarz, a wyszedł jaki wyszedł.
    Jeszcze raz mówię, że MUSISZ napisać kolejny rozdział, bo ja bez tego nie przeżyję.
    Pozdrawiam i życzę weny, DUŻO WENY,
    Diana z hogwardzcy-herosi.blogspot.com ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Em..hem..no... Dziękuję.
      Nie kończę tego na pewno, na razie nie mam siły po prostu usiąść do worda i pisać. Czasami piszę w różnych osoba ale to tylko z roztargnięcia, zjadam przecinki i kropki więc, no proszę o wybaczenie! :)
      Nie mam bety, dlatego są takie problemy jak są i wiem to. Napiszę, napiszę! Naprawdę! Nie porzucę tego bloga bo zbyt go kocham! Naprawdę, kocham tego bloga, was, to opowiadanie, każdy komentarza, nową cyferkę w statystyce i całą resztę. Każdy z was jest dla mnie równie ważny co inny i nie mogłabym wam tego zrobić!
      Dziękuję za miłe słowa, również pozdrawiam! ;*
      Lilian

      Usuń
  5. Hmmm... Przyszedł czas, żebym przeprosił i Ciebie za swoje opieprzanie się w ostatnim czasie (pod każdym względem - zaraz do tego dojdę)

    Po pierwsze, przepraszam za późne pojawienie się mojego komentarza - w ostatnim czasie nie miałem już głowy do prób komentowania ze względu na późne powroty i natłok różnych dziwnych i (nie)ciekawych spraw.

    Po drugie, o rozdziale nie będę się rozpisywał, bo po co? Wszyscy nade mną już się rozpisali. Ja mogę tylko napisać, że mi się bardzo podobało, bo wreszcie wiem, co się dzieje w samolocie.

    Po trzecie, minął prawie miesiąc od mojego wrzutu na blogu. Wiem, że to długo, ale natłok obowiązków, w tym sesja, odcięły mnie całkowicie. Na moje nieszczęście opuściła mnie wena, uciekła sobie gdzieś do Demokratycznej Republiki Konga i nie chce wrócić. Niemniej jednak postaram się spiąć poślady i nie dopuścić do tego, by i drugi miesiąc nic nie było.

    Pozdrawiam serdecznie i błagam o cierpliwość ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, pare dni temu weszłam na twojego bloga i ... zakochałam się w nim ! Wybrałaś bardzo fajny parring jeden z moich ulubionych.
    Biedny David, rozumiem go. Był zdesperowany. Tylko ten pieprzony Holm się wpieprzył i musiał wszystko zniszczyć. Ale pewnie Ginny wybroni Davida i pomoże jego rodzinie.
    Dlaczego!? Dlaczego teraz !! Dlaczego kończysz pisać ! W tak ciekawych momentach ja chcę wiedzieć co będzie dalej !!
    Ogółem rozdział świetny. Fajny obrót akcji. Masz talent. I to wielki.
    Życzę Ci dużo, dużo weny !
    ~ Lily

    PS: Zapraszam do mnie !
    http://wspomnienia-lily-evans-potter.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajnie, naprawdę fajnie napisane. Ciekawy pomysł. Będę wyczekiwać z nie cierpliwością na kolejne twoje rozdziały. Przy okazji...fajny szablon.


    Życzę weny i pozdrawiam

    Anne Rise Of The Guardians http://rise-of-the-guardians.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy